Lutowe pierwsze koty za płoty :)
Niedziela, 9 lutego 2014
· Komentarze(1)
Pogoda- jak na luty- wyśmienita. Tak więc w sobotę zapada decyzja. Jedziemy w czterech- ja, Krzysiek, Wojtek i Konrad. Kierunek założony- Lubliniec. Zbiórka o 9-tej na rynku w Tarnowskich Górach.
Najpierw w stronę Miasteczka Śląskiego nie znaną mi wcześniej drogą wzdłuż torów. Mijamy Leśnictwo Miasteczko, a potem decydujemy się na jazdę lasem w stronę Tworoga, a właściwie Nowej Wsi Tworoskiej. Chciałem chłopakom pokazać nowy obiekt, który będzie niebawem megaatrakcją okolicy- "Ranczo Baranówka".
Niestety leśna rzeczywistość nie była już taka różowa. Mimo, że w powietrzu wiosna i słoneczko- na leśnych duktach błoto i miejscami lód oraz śnieg...

Jedna z takich dróg okazała się szczególnie zdradliwa- Konrad zaliczył dość poważną "glebę" na plecach. Na szczęście bez poważniejszych konsekwencji. Ale bywało i tak:

W lesie lekko pobłądziliśmy. Napotkany miejscowy rowerzysta poradził nam zawrócić na 1,5 km, a potem przy paśniku skręcić w prawo. Tak zrobiliśmy. Po drodze minęliśmy wieżę obserwacyjną.

Ters Amigos :) Konrad ze śladami "gleby" na plecach...

Dojechaliśmy do "Rancza". Niestety jeszcze nie otworzyło swoich podwoi (ponoć od kwietnia). Ktoś uczył się jeździć na koniku.

Z Nowej Wsi chcieliśmy lasem na Brusiek- jednak nigdy wcześniej tamtędy nie jechaliśmy i przeraziły nas zaznaczone na mapie cieki wodne. Podobno da się przejechać (nie omieszkam sprawdzić już wiosną)- ale na ten moment postanowiliśmy nie ryzykować, bo robiło się późnawo. Pomknęliśmy asfaltem przez Tworóg w stronę Bruśka. Droga fajna- ale cholernie nudna :) 10 kilometrów prostej jak drut szosy. Na Bruśku posiedzieliśmy chwilę przy kościele pod wiatą, po czym pojechaliśmy starą, leśną kuźniczą drogą w kierunku Lubocza w Kaletach. Zmieniliśmy decyzję z opcją lubliniecką- bo nie wyrobilibyśmy się w czasie.
Po Luboczu był Jędrysek. Chwila przerwy na posiłek regeneracyjny pod sklepem, a potem przez "drogę jędryskowską" na Miasteczko Śląskie, Chechło i Świerklaniec. Pożegnaliśmy Wojtka i Konrada i wraz z Krzyśkiem ruszyliśmy w drogę powrotna do Radzionkowa. Powoli robiło się ciemnawo, zaczął padać drobny deszczyk, więc nie powiem, że ta zielona tablica nie sprawiła mi radości :)

Wyprawa dała mi w kość- po powrocie nie czułem nóg. Nie mniej jednak była ciekawą przygodą- przetarciem przed "Orienterem", na który mieliśmy wyruszyć w czwórkę za niecały miesiąc :)
Najpierw w stronę Miasteczka Śląskiego nie znaną mi wcześniej drogą wzdłuż torów. Mijamy Leśnictwo Miasteczko, a potem decydujemy się na jazdę lasem w stronę Tworoga, a właściwie Nowej Wsi Tworoskiej. Chciałem chłopakom pokazać nowy obiekt, który będzie niebawem megaatrakcją okolicy- "Ranczo Baranówka".
Niestety leśna rzeczywistość nie była już taka różowa. Mimo, że w powietrzu wiosna i słoneczko- na leśnych duktach błoto i miejscami lód oraz śnieg...


Jedna z takich dróg okazała się szczególnie zdradliwa- Konrad zaliczył dość poważną "glebę" na plecach. Na szczęście bez poważniejszych konsekwencji. Ale bywało i tak:

W lesie lekko pobłądziliśmy. Napotkany miejscowy rowerzysta poradził nam zawrócić na 1,5 km, a potem przy paśniku skręcić w prawo. Tak zrobiliśmy. Po drodze minęliśmy wieżę obserwacyjną.

Ters Amigos :) Konrad ze śladami "gleby" na plecach...

Dojechaliśmy do "Rancza". Niestety jeszcze nie otworzyło swoich podwoi (ponoć od kwietnia). Ktoś uczył się jeździć na koniku.

Z Nowej Wsi chcieliśmy lasem na Brusiek- jednak nigdy wcześniej tamtędy nie jechaliśmy i przeraziły nas zaznaczone na mapie cieki wodne. Podobno da się przejechać (nie omieszkam sprawdzić już wiosną)- ale na ten moment postanowiliśmy nie ryzykować, bo robiło się późnawo. Pomknęliśmy asfaltem przez Tworóg w stronę Bruśka. Droga fajna- ale cholernie nudna :) 10 kilometrów prostej jak drut szosy. Na Bruśku posiedzieliśmy chwilę przy kościele pod wiatą, po czym pojechaliśmy starą, leśną kuźniczą drogą w kierunku Lubocza w Kaletach. Zmieniliśmy decyzję z opcją lubliniecką- bo nie wyrobilibyśmy się w czasie.

Po Luboczu był Jędrysek. Chwila przerwy na posiłek regeneracyjny pod sklepem, a potem przez "drogę jędryskowską" na Miasteczko Śląskie, Chechło i Świerklaniec. Pożegnaliśmy Wojtka i Konrada i wraz z Krzyśkiem ruszyliśmy w drogę powrotna do Radzionkowa. Powoli robiło się ciemnawo, zaczął padać drobny deszczyk, więc nie powiem, że ta zielona tablica nie sprawiła mi radości :)

Wyprawa dała mi w kość- po powrocie nie czułem nóg. Nie mniej jednak była ciekawą przygodą- przetarciem przed "Orienterem", na który mieliśmy wyruszyć w czwórkę za niecały miesiąc :)
